Dziś katolicy bronią spowiedzi, tak jak bronili prawa do bicia dzieci.

Warto pamiętać, że zakaz bicia dzieci obowiązuje w Polsce dopiero od 13 lat – zastanówmy się nad tym. 

Banner Image 3

Wprowadzano go długo i z oporami, przy aktywnym sprzeciwie środowisk tradycyjno-katolickich, w których ciągle panuje opinia, że dzieci są własnością rodziców, a tyłek nie szklanka. Wizja ojca jako pana i władcy nad rodziną, który ma prawo karcić dzieci – także dotkliwie – wzięty jest wprost z Księgi Rodzaju i antycznych zwyczajów feudalnych. Bóg to Ojciec – wiadomo. I choć psychologowie od dawna ostrzegali, że bicie dzieci jest wyjątkowo szkodliwe, choć mówiło się, że przemoc rodzi przemoc, to w środowiskach katolickiej konserwy był to groch o ścianę. Mężczyźni, którzy wymyślili katolicyzm, twardo stoją na straży swojego prawa do przemocy. Dotyczy to także przemocy wobec kobiet, których jak się nie bije, to wątroba gnije.

Mężczyźni, którzy wymyślili katolicyzm, twardo stoją na straży swojego prawa do przemocy.

Trzeba sobie uświadomić, że w “chrześcijańskiej Europie” bicie dzieci było powszechne, a do 18 wieku w ogóle nie dostrzegano dzieciństwa jako specyficznego momentu w rozwoju człowieka. Dzieciak mógł pracować w polu, a księdzu służyć jako laleczka.

Dzieci bito w szkołach, kościołach i w domach, i nikt nie widział w tym nic złego. Jeszcze kilka lat temu profesor Zbigniew Stawrowski, kato-filozof z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie, przekonywał, że: “klaps jest usprawiedliwiony miłością rodzicielską i obowiązkiem rodziców, by wspierali swe dzieci w stopniowym dorastaniu. To myślenie ma tradycje. W jezuickim elementarzu z 19 wieku jest taki wierszyk pouczenie: Rózgą Duch Święty Dziateczki bić radzi, Rózga bynajmniej zdrowiu nie zawadzi, Rózga popędza rozumu do głowy, Uczy paciorka, a broni złej mowy. Rózga Rodzicom posłusznymi czyni, Krnąbrne dziateczki w powolne odmieni.”

Niech to będzie kamyczek do ogródka wybitnego katolickiego psychopaty, ojca (nomen omen) Marii Bocheńskiego, który uważał, że nie ma czegoś takiego jak postęp moralny, a najlepiej było za czasów pierwszych chrześcijan. Nie, nie było. Dziś w Europie korzystamy z dobrodziejstwa moralności, którą wypracowaliśmy po ostatecznej kompromitacji chrześcijaństwa w komorach gazowych Auschwitz.

Co ciekawe i warte przypomnienia, prekursorką sprzeciwu wobec przemocy dzieci była polska żydówka, dziewczyna z Piotrkowa Trybunalskiego, Alice Miller, zrodzona wśród ortodoksów, ale religii niechętna, absolwentka polskiej szkoły publicznej. W czasie inwazji niemieckich chrześcijan na polskich Żydów, udało jej się ukryć pod postacią Polki i przeżyć wojnę jako Alicja Rostowska. Jako psycholożka dziecięca wydała książki: „Bunt ciała”, „Dramat udanego dziecka”, „Mury milczenia”, w których zaczęła domagać się poszanowania integralności cielesnej dzieci. 

Dziś ten sam sprzeciw słychać wobec zakazu spowiadania dzieci – jednego z ostatnich bastionów religijnej przemocy na dzieciach. Podnoszą się te same głosy: że rodzice mają prawo, że dzieci są własnością rodziców, żeby się nie wpierdalać rodzicom w wychowanie, że totalitaryzm, że Stalin i te sprawy. Mam nadzieję, że za kilka lat będziemy na to patrzeć z tym samym politowaniem. 

Więcej o figurze toksycznego ojca w mitologii katolickiej piszę w mojej książce “365 lekcji religii”.