„Czy lizanie banana to sztuka?”

Czyli: co jest sztuką, a co nie? Trzy użyteczne podpowiedzi. 

(Artykuł ukazał się po raz pierwszy w Medium Publicznym w sobotę, 18 maja 2019 roku o 12:15:09)

Piszę ten tekst w odpowiedzi na list, jaki otrzymałem od pewnej pani na FB, zupełnie mi nieznanej. Napiszę go językiem prostym i zrozumiałym, próbując uchwycić kwintesencję problemów.

Owa pani zaczyna swój list tak:

Przyczepiliście do mojego kraju i tak bez końca będziecie Polskę niszczyć.

Pani Eva zaczęła od ustawienia patriotycznego. Po takim wstępnie od razu wiadomo, że ta pani jest patriotką, bo martwi się o ojczyznę, czyli działa w imię wyższych celów, natomiast ja patriotą nie jestem, gdyż należę do tych co się “przyczepili” do jej kraju. Dalej pani Eva wyjaśnia, że uważa mnie za Żyda, choć akurat Żydem nie jestem.

Sporo takich listów dostaję i najczęściej je lekceważę, .ten pewnie też bym zlekceważył, gdyby pani Eva z Kanady nie przeszła zaraz do uwag z zakresu krytyki sztuki. A te mnie zainteresowały:

A jeśli chodzi o sztukę, to kiedyś nie każdy mógł być artystą, a tylko ci z wyobraźnią, wrażliwością, wizją… ja jeszcze do niedawna byłam nieudaną artystką, bo JADŁAM banany, a nie LIZAŁAM. Teraz wiem, że jak zacznę lizać banana i dam się z tym bananem sfotografować, to będę artystką i modelką.

Wiele tu ciekawych wątków w sumie, trochę perwersyjnych, trochę ironicznych, wiele w tym złości, jest i program dla artystów. Rzecz jasna pani Eva, nawiązuje w ten sposób do wypadków, które rozegrały się w Muzeum Narodowym, którego nowy dyrektor zbyt pospiesznie usunął z wystawy stałej trzy prace autorstwa czterech kobiet: Natalii LL, Katarzyny Kozyry oraz Sędziego Głównego (dwie autorki). Idę o zakład, że pani Eva z Kanady ani nigdy nie widziała tych prac, ani nie zna ich kontekstu. Pewnie się nie domyśla, że to “lizanie bananów” w wykonaniu Natalii LL nastąpiło w 1973 roku, a więc – jak sądzę po zdjęciu pani Evy – właśnie w owym mitycznym KIEDYŚ, kiedy artyści mieli jeszcze wrażliwość, a ona, Eva, jadła banany zgodnie z zasadami dobrego wychowania, nie lizała. Choć ciekaw jestem, skąd je brała, bo w naszym sklepie wtedy nie było. Mam z tym zresztą związaną anegdotę, ale opowiem ją na koniec. No więc idę o zakład, że pani Eva płonie tylko patriotycznym oburzeniem, dlatego jej te banany nie w smak. Domyślam się, że dla pani Evy każdy, kto stanie na drodze rządzącej partii i miażdżącego wszystko katolickiego walca zasługuje na pogardę i odrzucenie, a już z pewnością nic na tej drodze nie może się okazać sztuką. Zresztą Pani Eva zaraz daje upust swemu oburzeniu w formie warunkowego moralnego napomnienia.

Sędzia główny

Jeśli dla Pana autorytetem jest Gross to się nie pomyliłam co do Pana. Jeśli dla Pana lizanie banana na wszystkie sposoby jest sztuką, to się nie pomyliłam.

Jak widać od mojej decyzji, czy uznam prace Natalii LL za sztukę, zależy ocena mojego patriotyzmu. Nie jest to więc decyzja, którą można brać lekko. Postanowiłem się więc chwilę namyślić i zadać sobie to pytanie na poważnie: czy to jest sztuka, czy nie sztuka? Swoją odpowiedź sformułowaną po zastanowieniu, zgodnie z najlepszą wolą i rozeznaniem, chciałem przekazać pani Evie, ale to się okazało niemożliwe, gdyż pani Eva, jak wiele jej podobnych osób w mediach społecznościowych, piszących do mnie na patriotyczną nutę, zastosowała  taktykę, którą dość nieelegancko nazywam taktyką kundla: wyskoczyć z nienacka, ugryźć i uciec. Natychmiast po zadaniu pytania pani Eva zablokowała mnie na FB, by odebrać mi szansę odpowiedzi. Zostałem więc z tą odpowiedzią sam, jakby mi odjechał autobus, chcąc więc nie chcąc muszę ją przekazać światu. Może z tego będzie jakiś pożytek, gdyż pytanie jak rozpoznać co sztuka, co nie, od czasu do czasu wraca. Będą to trzy (albo cztery) szybkie i sprawdzone strategie umożliwiające rozpoznanie, czy omawiane zjawisko jest sztuką, czy sztuką nie jest.

Pytania  o granice sztuki, twórczości, kreatywności, o prawo do tworzenia, o status artysty, rolę instytucji i odpowiedzialność widza są naprawdę ciekawe. Pani Eva zapytała przecież o lizanie bananów, ale gdybyśmy poszli ostrzej i zapytali, czy sztuką jest Gówno Artysty zapakowane w puszkę? A tak się przedstawia praca Piero Manzoniego z 1961 roku. To puszka zawierająca, jak informuje etykieta, kupę Piera.

Sztuka czy nie? I jak to uzasadnić?

W gównie artysty można natychmiast wyczuć prowokację. Gówno w puszce to przecież właśnie pytanie zadane nam wszystkim: czy uznacie moje gówno za sztukę? Można znaleźć przykłady subtelniej testujące nasze wyczucie granic sztuki: Czy sztuką jest zwyczajne płótno zamalowane przez artystę na biało? Obrazek, który nic nie przedstawia poza kolorem i który każdy mógłby wykonać sam?

Robert Ryman, Bez tytułu, 1965

Sztuka to czy nie? Jakich specjalnych umiejętności malarskich wymaga zamalowanie kawałka płótna? A czy sztuką jest tatuowanie świń?

Wim Delvoye, Farma sztuki

No i jak uzasadnić odpowiedź? Czy wsadzenie rekina w formaldehyd to sztuka?

Damien Hirst, Getty Images, Fizyczna niemożliwość śmierci w umyśle kogoś żyjącego. 1993

Te przykłady można mnożyć. Czy sztuką jest facet stojący w wiadrze na głowie?

Erwin Wurm, Wiadra, One Minute, performance, 1998

Erwin Wurm nota bene też robił hece z bananami.

Ale granicę można posunąć dalej i zapytać, czy sztuką jest wymazanie gumką obrazu innego artysty i przedstawienie czystej kartki papieru jako swojego dzieła.

Wymazany rysunek de Kooninga przez Roberta Rauschenberga, 1953

Zgodnie z zasadą zbiorów: jeśli coś uznajemy za sztukę, to musi istnieć coś, co za sztukę nie uznajemy. Czyli muszą istnieć jakieś zasady, które pozwalają nam stwierdzić, że coś jest lub nie jest sztuką. Jeśli nie ma zasad, to wszystko jest sztuką, lub nic nią nie jest, wszystko jest wszystkim, a nawet niczym. Lub odwrotnie. No bo czy sztuką jest to słynne krzesło Hansa Wegnera?

Hans Wegner, Shell chair.

Oczywiście chodzi mi o zdefiniowanie tego, co uważamy jako “sztukę współczesną” a nie sztukę w ogóle, czyli np. sztukę mięsa, albo sztukę zdobniczą. Chodzi mi o działalnością podejmowaną przez przeróżnych twórców mniej więcej od początku 20 wieku, gdyż wtedy to wszystko się zagmatwało i skomplikowało i nic nie jest już tym, czym było kiedyś. Rozpoznanie sztuki klasycznej dla większości z nas raczej nie przedstawia trudności i nie wzbudza kontrowersji, choć inna sprawa, że wielu z nas, gdy widzi klasyczną sztukę, albo w ogóle jakąkolwiek sztukę, robi w tył zwrot. Ale jak jest ładnie namalowane na płótnie, albo wyrzeźbione albo ludzie ładnie tańczą i śpiewają, to wszyscy wiemy, że „artyści”. A jak nieładnie i ktoś gluta z nosa toczy, to się gubimy… Dziś po prostu jest trudniej, gdyż nie wiadomo, czy w kulki lecą, czy o drogę pytają. I tu właśnie z nieocenioną pomocą przychodzą moje kategorie… kategorie będące wynikiem moich własnych przemyśleń i zmagań w tym zakresie. To raczej osiągnięcia praktyka niż teoretyka, niekoniecznie zgodne z ustaleniami krytyków sztuki na ten temat. Za to mogę zapewnić, że lepsze, prostsze i sprawdzońsze.

Kategorie pozwalające ocenić, czy coś jest sztuką, czy nie:

  1. Konsensus
    1. Autorstwo i intencja.
      1. Forma.

Kolejność jest dowolna i wszystkie te kategorie mogą się przenikać, a najważniejszą jest Autorstwo i intencja. Do rozpoznania przedmiotu można zastosować jedną z nich, ale lepiej przelecieć przez wszystkie, zanim się człowiek upewni.

Strategia 1. Konsensus: kiedy wszyscy się zgadzają.

Konsensus: Czyli jeśli wszyscy się zgadzają, że omawiane zjawisko jest sztuką, to omawiane zjawisko jest sztuką.

Konsensus wokół dzieł sztuki tworzą:

  • 1. instytucje kultury, takie jak muzea sztuki współczesnej, galerie, festiwale, przeglądy, albumy ze sztuką;
  • 2. środowisko osób profesjonalnie zajmujących się sztuką, czyli krytycy sztuki, galerzyści, handlarze, artyści;
  • 3. rynek sztuki.

O wielkiej i przemożnej sile konsensusu łatwo się przekonać spoglądając na ten obraz. Czy ktoś ma wątpliwość, że patrzymy na sztukę?

Pieter Bruegel Starszy, Przysłowia niderlandzkie, 1559

Nie. Wokół tego obrazu panuje całkowity i przemożny konsensus. Konsensus tak wielki, że uznajemy ten obraz za skarb i dziedzictwo światowej kultury. To jest sztuka ponad wszelkie wątpliwości.

Idąc tym tropem można powiedzieć, że jeśli coś wisi w muzeum jako sztuka, można bezpiecznie uznać, że jest sztuką. Jeśli coś jest w katalogach galerii, jest oferowane i wyceniane przez rynek, jeśli tak mówią o tym ludzie ze środowiska, to jest to sztuka. Najlepiej sprawdzić w kilku źródłach, obejrzeć albumy, zobaczyć w galerii, pogadać z kimś, kto się zna. Sztuką jest więc pisuar Marcela Duchampa z 1917 roku, gdyż stoi w Tate Modern i wszyscy są co do tego zgodni. Sztuką będzie Gówno artysty, Piera Manzoniego, gdyż panuje wokół tego konsensus potwierdzony ceną dzieła. Rynek wycenia taką puszką na 100 000 dolarów. Gdyby więc jakiś sceptyk wszedł w posiadanie tego dzieła i chciał zerwać konsensus, otworzył puszkę, lub ją zniszczyć, musiałby za to drogo zapłacić.

Słynna Fontanna z 1917, (replika 1964), Marcela Duchampa (1887-1968), Tate Gallery Piero Manzoni, Gówno Artysty, 1961

Sztuką będzie więc też biały obraz Roberta Rymana, gdyż sprzedano go ostatnio za 12,5 miliona dolarów, co bardzo silnie potwierdza konsensus wokół tego dzieła sztuki.

Stosując tę kategorię oceny, od razu widzimy, że „lizanie bananów” Natalii LL jest sztuką, gdyż wokół tego dzieła sztuki panuje konsensus. Nikt poza panią Evą z Kanady, wspominaną w poprzednim artykule i kilkoma PiSowcami nie ma wątpliwości, że to jest dzieło sztuki. W dodatku prace „Sztuka konsumpcyjna” Natalii LL wisiały w Muzeum Narodowym, w dziale sztuka XX i XXI wieku, a więc w instytucji, która powinna cieszyć się najwyższym zaufaniem społecznym. Muzeum Narodowe powinno prezentować sztukę o najwyższym statusie. Ja sam widziałem pracę “Sztuka konsumpcyjna” Natalii LL na innych wystawach w innych galeriach, a więc i inne galerie uważały te pracę za sztukę. Prace te znajdują się w omówieniach, w albumach, w pracach krytycznych z zakresu sztuki. Co więcej, nawet PiSowski dyrektor nie zerwał konsensusu w tej sprawie, gdyż nie oświadczył przecież: zdejmuję to, bo to nie jest sztuka – tylko kazał to zdjąć, bo ociekające bananem usta na zdjęciu skojarzyły się jakiemuś nastolatkowi z pornolami, które miał na komórce.

Konsensus wokół prac Natalii LL oraz Katarzyny Kozyry jest całkowity i trwa od wielu lat.

Oczywiście będzie miał rację ten, kto skojarzy prace Natalii LL ze zwyczajnymi pornolami. Wystarczy spojrzeć: To jest pornol:

Ssanie banana

A to jest sztuka:

Natalia LL, banan

Niby podobnie, tu kobieta, tam kobieta, tu i tam banany, ale jednak co innego. Oczywiście można zapytać, czym różnią się te dwa zdjęcia, dlaczego jedno jest sztuką, a drugie nie, ale to lepiej zrozumiemy czytając strategię Autorstwa i Intencji oraz Formy.

Strategia ataku na sztukę

Zrywanie konsensusu wokół działania artystycznego będzie jedną ze strategii ataku na artystów i sztukę. To właśnie próbowała zrobić pani Eva z Kanady, pisząc pogardliwie o „lizaniu bananów”, oraz szantażując mnie tym, co sobie o mnie pomyśli, jeśli uznam lizanie bananów za sztukę. Pokazując ostentacyjnie, że dla niej „lizanie bananów” nie jest sztuką, stara się zerwać konsensus wokół tej pracy, a przez to podważyć jej wiarygodność – usunąć ją z pola znaczenia, z pola sztuki. Pani Eva mówi coś takiego: “dla mnie to nie jest sztuka, a więc konsensus nie istnieje”. I rzeczywiście, konsensus zostaje nadwyrężony – pani Eva osiąga częściowe zwycięstwo. Na szczęście są jeszcze dwie pozostałe strategie pozwalające upewnić się, że coś jest sztuką, w oderwaniu od sabotażu pani Evy. Działanie pani Evy z Kanady od razu rodzi pytanie: dlaczego właściwie pani Evie tak bardzo zależy, by zerwać konsensus wokół pracy Natalii LL? Impuls destrukcyjny pani Evy pokazuje rzecz bardzo ważną, która będzie się jeszcze pojawiać:

Każdy z nas czuje, że sztuka niesie w sobie pewien szczególny walor, pewną wartość, że jest istotna. Miano „sztuka” podnosi przedmiot lub zjawisko, na pewien wyższy poziom, na którym osiąga szczególne znaczenie i staje się niepomijalne. Sztuka ma walor totemiczny. I etyczny.

Chciałoby się, by ten poziom był wyjątkowy, by był zarezerwowany dla rzeczy wielkich, ważnych, by był elitarny. Dlatego zresztą pani Eva w swoim liście, świadome, czy nie, przedstawia pewien program dla artystów, pewne szczególne wymagania, które powinni spełniać: „tylko ci z wyobraźnią, wrażliwością, wizją”. I w sumie zgoda, pytanie jednak, jak stwierdzić, że omawiane dzieło zostało stworzone przez kogoś o małej wrażliwości i bez wyobraźni. To zapewne będzie się wiązać z odczuciami odbiorców i wartością, jaka powstanie wokół dzieła sztuki. To oceniać będzie szeroki krąg odbiorców, którzy tworzą konsensus i wznoszą zjawiska na poziom sztuki. Ale pokusa, by ustawić się w pozycji arbitra, który ów wyższy status może wedle uznania nadawać lub odbierać jest wielka. Jest to bowiem atrybut władzy. To właśnie próbuje zrobić pani Eva. Próbuje samozwańczo zdobyć władzę nad przedmiotem, albo trafniej rzecz nazywając: nad totemem wyobraźni – jakim jest każda praca artystyczna, szczególnie ta, która jest eksponowana w Muzeum Narodowym.

Maurizio Catelan, Komediant (instalacja), Banana duct taped to fridge as a reminder to eat less meat

Nie tylko jednak pani Eva ma tę pokusę. Ta sama uwaga dotyczy roli instytucji i kuratora w świecie sztuki. Instytucje mogą kreować konsensus wokół pewnych zjawisk, które są dla tych instytucji najwygodniejsze, najwłaściwsze, będą więc ulegać pokusie „kreowania” trendów, „stwarzania” artystów. To właśnie instytucje wytwarzają niejako ten pieniądz jakim jest sztuka, to w ich rękach jest konsensus. Szczególnie wyraźnie widać to w krajach poddanych naciskowi ideologii, gdzie instytucje kultury mogą działać w zmowie co do polityki kulturalnej. Od razu też widać, jak ważne jest zachowanie niezależności instytucji sztuki oraz pluralizacja form budowania konsensusu, by unikać dyktatów. Także tych rozumianych jako instytucjonalne trendy.

Ocena artysty jest istotna. Ocena jego wrażliwości, wyobraźni, intencji jest ważna. To wiedzie nas w kierunku drugiej strategii oceny, czyli Autorstwa i intencji.

Strategia 2. Autorstwo i intencja. Czyli: kto to stworzył i po co?

Strategia Autorstwo i Intencja jest dość prosta: jeśli omawiane zjawisko zostało stworzone przez artystę z zamiarem stworzenia sztuki, to jest to jest sztuka.

To jest być może najskuteczniejszy sposób na rozpoznanie, czy kwestionowane dzieło jest dziełem sztuki. Jeśli artysta stwierdza, że zrobił coś z intencją stworzenia sztuki, to jest to sztuka. I nie ma co bić piany, niezależnie od tego, na co patrzymy. Jeśli to zrobił artysta jako sztukę, to jest to sztuka.

Liliana Porter, figurka znaleziona.

Stosując tę kategorię od razu można zobaczyć, że „lizanie bananów” Natalii LL jest sztuką, gdyż praca ta została stworzona przez zawodową artystkę, z dyplomem szkoły artystycznej, z intencją stworzenia sztuki. Trudno więc mieć wątpliwości. Gdybyśmy uznali, że w takim rygorze twórczym, Natalia LL nie wytworzyła sztuki, to co wytworzyła? Oczywiście deklaracja artysty będzie wymagać od nas pewnej dozy zaufania. Trzeba zaufać artyście, że jego/jej deklaracja jest szczera. W tym pomóc jednak może zapoznanie się z życiem i twórczością artysty. Dobrze jest wiedzieć, z kim mamy do czynienia. Czy z kimś, kto zajmuje się twórczością? Czy jest to ktoś, kto tworzy w środowisku artystycznym? Pokazuje w galeriach, szuka dla siebie publiczności? Jeśli tak, nasze zaufanie może być pełne.

Szczerość, naiwność i szczodrość to zresztą główne cechy sztuki w ogóle.

Tu zresztą przebiega kolejna oś ataku na sztukę i artystów: podważanie intencji i wiarygodności. Będziemy słyszeć, że dany artysta to nie artysta, że intencje nie były szczere. Że mamy do czynienia z hochsztaplerką, oszustwem. Szczególnie dotyczyć to będzie dzieł niepokojących społecznie, kwestionujących tożsamość widzów, mających ładunek krytyki politycznej. I zawsze jest to ciekawy problem. Ja to słyszę często pod swoim adresem. Słyszałem to wielokrotnie od kiedy zacząłem się zajmować sprawą Żydów i Holocaustu. Słyszę to ciągle od kiedy robię projekty wytykające Polakom rasizm i skłonność do przemocy. Tysiące osób zadały sobie trud, by się ze mną skontaktować i mi powiedzieć, że nie jestem artystą, a moje intencje są nieszczere. Szczególnie przypisuje mi się lans i pazerność na żydowskie pieniądze. Szczególną i niejako samouzasadniającą się podstawą do kwestionowania mojej pozycji artysty jest film pt. Beautiful Agony, jaki zrobiłem w Moskwie na klatce, na której zamordowano Annę Politkowską.

Skoro zrobiłem coś w ocenie “krytyków” niemoralnego, coś, co wykracza poza “dobre obyczaje”, nie mogę być artystą. Ochota do wtłaczania w ramy “normalności” i mieszczańskiej konwencjonalności oraz do przypisywania najniższych intencji jest zresztą w Polsce powszechna. Będę o tym mówił więcej w osobnym artykule. Jak rozstrzygnąć o intencjach, jak uzasadnić określenie “artysta”? Wątpliwość przebiega przecież wzdłuż twierdzenia: “teraz każdy może się obwołać artystą, każde gówno zaprezentować jako sztukę!” Co na to odpowiedzieć? Pokazywaliśmy już przykład Gówna, które jest sztuką. Ale moim zdaniem, trzeba przyjąć opcję radykalną.

Strategia radykalna. Pytanie: Kto może nazwać się artystą?

Odpowiedź: Każdy.

To właśnie jest opcja radykalna. Taką opcję reprezentował Marcel Duschamp. Należy przyjąć, że każdy ma prawo obwołać się artystą. Jeśli nie na zawsze, to na chwilę, lub co jakiś czas. I każdy może tworzyć sztukę mając taką intencję.

A dlaczego? Dlaczego każdy, a nie tylko ktoś “szczególnie uzdolniony, z wyobraźnią” i czym tam jeszcze, co postuluje pani Eva z Kanady? Otóż chociażby dlatego, że takie prawo każdemu gwarantuje Konstytucja! Konstytucja zapisuje prawo do indywidualnej i nieskrępowanej ekspresji. To prawo jest w karcie praw podstawowych i w zwyczajnym rozsądku. Jest jednym z praw człowieka. Różne systemy totalitarne próbowały ograniczać to prawo, ale nigdzie nie udało się powstrzymać ludzkiej kreatywności. To niemożliwe. Nie ma żadnej realnej szansy odebrania ludziom prawa do ekspresji, gdyż to prawo wynika niejako z samej natury bycia człowiekiem. Kreatywność i popęd do komunikowania się definiują człowieczeństwa. Sztuka jest formą języka i pojawiła się od razu z nastaniem ery homo sapiens sapiens, a zgodnie z teorią opublikowaną przez Noama Chomskiego, odpowiadają za nie konkretne struktury mózgowe. Sztuka i język są wbudowane w naszą biologię. Jak pokazuje współczesna teoria umysłu, sztuka jest najbardziej podstawową manifestacją ludzkiego umysłu, który jest zjawiskiem językowym, symbolicznym, metaforycznym, empatycznym i narracyjnym.

Ludzki umysł funkcjonuje poprzez totem, czyli uduchowione przedmioty.

Dlatego każdy ma prawo tworzyć. Lepiej, gorzej, piękniej, brzydziej, ale ma. Świetnie widać to po dzieciach, które zachęcamy do tworzenia i które tworzą bez przerwy.

Proszę spojrzeć na tę figurkę Człowieka Lwa wydobytą z jaskini w dzisiejszych Niemczech. Datowana jest na 40 000 lat przed naszą erą! Proszę zobaczyć na piękny i skrótowy sposób, w jaki zaznaczono mordę Człowieka-lwa, jak uchwycono jego sylwetkę. Czy mamy wątpliwości, że figurkę stworzył artysta? Patrząc na tę uderzającą pracę, która pochodzi z czasu, gdy człowiek współczesny się dopiero “budził”, nie ma wątpliwości, że człowiek obudził się wraz ze sztuką.

Człowiek lew, kość słoniowa, 40 000 lat p.n.e.

Ktoś powie, że jeśli tak jest, to każdy może udawać artystę i pojęcie sztuki traci sens. To prawda. A jednak nie każdy udaje artystę. Nie każdy próbuje tworzyć sztukę. Mało tego: prawie nikt tego nie próbuje! Gdyby to było takie oczywiste i proste, chętnych byłoby więcej. Prawda jest jednak inna. Prawie nikt nie chce być artystą, mało ludzi tworzy sztukę, większość się po prostu i zwyczajnie boi. Chciało by się, by twórców było więcej. Tu zresztą uwidacznia się różnica pomiędzy artystą amatorem, a zawodowcem, między twórcą hobbystą, a poświęceniem życia, między hecą, a oddaniem się. Postawa artysty, jego droga i bezkompromisowość, jego pęd do tworzenia pomimo przeciwności, będzie stwarzała szczególny kontekst wokół jego dzieł i wpływał na ich wartość. Spójrzcie na ten przykład. To zwyczajna biała kartka A4 zmięta przez Martina Creeda, brytyjskiego artystę, w kulkę i sprzedawana za pośrednictwem galerii za 180 funtów od kartki.

Martin Creed, work 88, 1995

Co sobie myślisz, gdy na to patrzysz? że Creed robi nas po prostu w bambooko? Że każdy potrafiłby zmiąć kartkę i nazwać ją swoją sztuką. Myślisz, że ty też byś potrafił, co nie? Jasne, że byś potrafiła, ale dlaczego tego nie robisz? Wiesz, że kuratorzy wystaw mówią, że prawie na każdej wystawie współczesnej sztuki pojawi się ktoś, kto powie: moje dziecko lepiej by namalowało, ja bym to lepiej zrobił itd. Ale prawda jest inna. Nie namalowałbyś, bo nie namalowałeś. Nie wymyśliłbyś, bo nie wymyśliłeś. Nie zrobiłbyś, bo nie robisz. Nie zajmujesz się tym, nie tworzysz, nie jesteś artystą. Eva z Kanady może się burzyć, ale to Martin Creed ma wyobraźnię, wrażliwość i wizję, a nie Eva. Sorry Eva.

Tworzę dzieło sztuki. “Relikwia #1. Betlej”, 2019. Cena wywoławcza 500 złotych.

By nie być gołosłownym i ja stworzę teraz dzieło sztuki z intencją zrobienia dzieła sztuki. W tym celu zaopatrzyłem się w rolkę do ubrań z IKEA, taką do zbierania włosów kota, oraz ramkę z czystą kartką papieru A4. W celu stworzenia dzieła sztuki przejeżdżam tą rolką po moich ubraniach, dokładnie zbierając wszystkie okruszki, nie omijając miejsc intymnych. Gdy rolka jest już dokładnie obrana kłaczkami, przyklejam ją za pomocą specjalnych biurowych lepów do ramki i podpisuję pracę: „Relikwia #1, Betlej.” Rafał Betlejewski, 2019. I gotowe. Jest to praca, która reprezentuje ślad mojej obecności, niesie w sobie egzystencjalny footprint mnie. Niniejszym wystawiam ją na sprzedaż za 500 złotych. Skromnie, wiem, jest szansa zyskać na tej pracy.

Relikwia #1, Betlej, Rafał Betlejewski, 2019 Relikwia #1, Betlej, Rafał Betlejewski, 2019

W przyszłości zamierzam zrobić takie relikwie z ciał znanych ludzi. Ryszarda Petru albo kogoś. Zrobiłem to z intencją stworzenia sztuki.

Czemu ta intencja jest ważna? Ważny jest ten moment, w którym artysta przyjmuje odpowiedzialność za dzieło. Mówi: stworzyłem obiekt. To ta decyzja wyróżnia obiekt z masy innych przedmiotów. Artysta może przecież stwarzać zjawiska, które nie są sztuką. Natalia LL mogła też jeść banany z głodu i nie tworzyć sztuki, a Martin Creed może czasem zmiętolić kartkę i ją po prostu wyrzucić. Wyciągnięcie jej potem z kosza nie będzie kradzieżą sztuki. Intencję Martina Creeda co do stworzenia sztuki, gdy miął kartkę, potwierdza jego podpis, tytuł oraz stempel galerii, która wystawia fakturę.

Słynna Fontanna z 1917, (replika 1964), Marcela Duchampa (1887-1968)

Intencja jest też ważna, gdy się ocenia tak przedziwne zdarzenia, jak np. pisuar zawieszony na ścianie galerii przez Marcela Duchampa w 1917 roku. Duchamp go nawet nie stworzył, w sensie przedmiotu, nie wyprodukował go, nie uformował. Nie nadał mu więc żadnego kształtu, nie wykazał się przy tym żadnym talentem. Czy więc to jest sztuka? Oczywiście. Jest autor i jest intencja. Duchamp mógł ten pisuar znaleźć na śmietnisku, ale stworzył go dla świata sztuki właśnie przez zawieszenie go w galerii i nazwanie… Fontanną. To wystarczy. A jeśli ktoś mimo tego nie jest pewien, może sobie też przypomnieć kategorię pierwszą: czy wszyscy uważają to za sztukę? Tak! Fontanna jest w każdym katalogu omawiającym sztukę dwudziestowieczną jako najbardziej doniosłe wydarzenie, a także znajduje się w wielu kolekcjach… wielu, gdyż Duchamp zrobił kopie Fontanny. Co zabawniejsze, oryginał pisuaru uległ zagubieniu.

I teraz dochodzimy do pytania bardzo ciekawego. Co to znaczy „mieć intencję zrobić sztukę”? Zrobić sztukę, czyli co? I tu dochodzimy do kategorii trzeciej, czyli pytania o formę.

Strategia 3. Forma. Czyli, jak to zostało zrobione i do czego to służy?

Forma w sztuce odpowiada na pytanie, jak dzieło powstało, oraz jaką ma funkcję. Jeśli dzieło zostało wykonane z zachowaniem procesu artystycznego, oraz nie ma żadnej innej funkcji poza byciem tym, czym jest, to mamy do czynienia ze sztuką.

Zaraz przejdę do omówienia “procesu artystycznego”, ale najpierw spróbuję odpowiedzieć na pytanie, co to znaczy: bycie tym, czym jest.

Funkcja sztuki lub raczej jej brak

Otóż, sztuka nie powinna mieć żadnego funkcjonalnego zastosowania, albo mówiąc ściślej: żadnej funkcji bezwzględnej. Nie powinna do niczego służyć. Funkcjonalność to dość grząski grunt, gdyż jest zjawiskiem skomplikowanym i wielowymiarowym, często trudnym w ocenie, ale upraszczając można powiedzieć, że jeśli dzieło sztuki do czegoś służy, to raczej nie jest dziełem sztuki. Na przykład, krzesło służy do siedzenia, więc nawet najpiękniejsze i najlepiej wykonane krzesło nie będzie dziełem sztuki, dopóki zachowa swoją funkcję. Krzesło ma “bezwzględną funkcję mebla”, czyli jest meblem do siedzenia niezależnie od tego, czy się to komu podoba czy nie. Dlatego muszelkowe krzesło Hansa Wegnera, które omawiałem wcześniej, nie będzie dziełem sztuki, choć przecież ma walory artystyczne. Krzesło Wegnera zostało stworzone DO siedzenia, a więc nie jako sztuka, przez co nie jest sztuką.

Od razu widać, że wiele dzieł wykonanych przez ludzi nie jest sztuką, nawet jeśli posługują się technikami artystycznymi. Wiele form twórczości, czasem niezwykle kreatywnej, nie będzie sztuką, gdyż prowadzi do wytworzenia rozwiązań funkcjonalnych. Ten paradoks, czy – jak kto woli – bliskość – świetnie widać w reklamie, w dizajnie i w filmie. Widać to też w ilustracji, której funkcja ilustracyjna odbiera jakość sztuki, choć przecież może być wizualnie oszałamiająca. Ta sama ilustracja może jednak znowu nabrać waloru sztuki, gdy zostanie pozbawiona funkcji ilustracji, “wypreparowana” z kontekstu. Tak się dzieje np. z książkowymi ekslibrisami, które podziwiamy oddzielnie od tekstu, jako samodzielne dzieła. Zdjęcie reklamowe nie będzie dziełem sztuki, choć często tworzone jest przez artystę, który innym razem tworzy sztukę i choć przy tworzeniu zdjęcia reklamowego posługuje się tymi samymi metodami. Ten melanż staje się jeszcze trudniejszy do rozpoznania, gdy na przykład reklama wykorzystuje dzieła sztuki w funkcji reklamowej, a linie te blurują się prawie całkowicie przy takich artystach jak Terry Richardson, który zdołał przenieść do reklamy cały swój nieokiełznany i bulwersujący świat. Ale nawet w jego przypadku, jego zdjęcia będą oglądane jako “zdjęcia same w sobie”, czyli jako sztuka, dopiero po wypreparowaniu z funkcji reklamy, czyli np. przeniesione np. do galerii.

Terry-Richardson, Nude, Porn, Fashion

(Tak, tymi zdjęciami dyrektor Muzeum Narodowego mógłby się zbulwersować.)

Galeria, trzeba to zauważyć od razu, jest właśnie miejscem pozbawiającym funkcjonalności. Taką ma funkcję. 🙂

Zjawisko to szczegółowo i dogłębnie opisane jest w klasycznej książce “Inside The White Cube”, Briana O’Doherty. Trzeba to przeczytać. Galeria strzeże swojej funkcji preparującej poprzez ściśle narzuconą konwencję związaną z tym, co wolno, a czego nie wolno w galerii. Często nawet głośniejsze zachowanie się nie jest dozwolone, nie mówiąc już o DOTYKANIU dzieł sztuki. W tym kontekście można dostrzec, że osoby pilnujące dzieł sztuki w galeriach mają za zadanie strzec ich braku funkcjonalności. Oczywiście wielu artystów zdaje sobie sprawę z “preparującego” waloru galerii i podejmuje zabawę z funkcjonalnością dzieł sztuki, budując instalacje, które z pozoru mają jakąś użyteczność. Zawsze jednak będzie to funkcja perwersyjna, albo – jak to się mówi w sztuce – transgresyjna. Na myśl przychodzą huśtawki i wahadła z hali turbin Tate Modern w Londynie, autorstwa duńskiej grupy Superflex z października 2017.

Dzieło sztuki może mieć też funkcję pozorną. Może pozornie realizować pewną funkcję. Dla mnie takim dziełem sztuki pozornie realizującym pewną funkcję był projekt Spółdzielni Projekt, firmy zrzeszających starszych ludzi. Na pierwszy rzut oka Spółdzielnia Projekt była nieodróżnialna od rzeczywistości, a nawet BYŁA rzeczywista, gdyż starsi ludzie doprowadzili do jej rejestracji w sądzie. Dla mnie jednak ta funkcja statutowa, rzeczywista, była tylko funkcją pozorną, stworzoną dla zamaskowania prawdziwej intencji procesu: stworzenia sceny dla teatru starości, przedstawienia i splątania ludzkich losów, których dynamika nieuchronnie wiedzie do katastrofy, pomimo wysiłków odwrotnych. Moje uczestnictwo w procesie powstawania i wdrażania Spółdzielni w obieg przedsiębiorczy miało na celu obserwację “piękna ludzkiej natury w obliczu nieuchronności”, a nie jak pozornie deklarowałem “zbudowanie sukcesu komercyjnego”. Żeby było jasne, informowałem uczestników procesu wielokrotnie o moich rzeczywistych celach, co w żaden sposób nie zawróciło ich ze ścieżki pozornej realności.Doskonałym przykładem takich konstrukcji pozornie funkcjonalnych są działania Joanny Rajkowskiej. Jej Palma, jej dotleniacz, czy – najśmielsza realizacja, nigdy nie zrealizowana – czyli Minaret w Poznaniu. Projekt zmiany nieużywanego komina masarni w minaret został zablokowany przez biskupa poznańskiego, który dał się nabrać na pozorną funkcję rzeźby Rajkowskiej i uznał ją za manifestację konkurencyjnej religii.

Joanna Rajkowska, Minaret, wizualizacja na istniejącym kominie.

A co z funkcją zdobniczą?

Przecież sztuka może mieć funkcję ozdabiania miejsca, w którym się znajduje. Może służyć dla przyjemności, próżności, podnosić status. Oczywiście! Wiele dzieł sztuki powstało właśnie z intencją “ozdabiania”. Najlepszym przykładem będą kwiaty Van Ghoga, które Vincent namalował po to, by jego przyjacielowi, Paulowi Gauguinowi, piękniej się mieszkało  podczas wizyty w Arles. Jednak “funkcja zdobnicza” nie jest funkcją bezwzględną, gdyż zależy od indywidualnej oceny i gustu. Komuś słoneczniki Vincenta mogą się nie podobać, co zresztą było faktem przez wiele lat po namalowaniu tych obrazów. Funkcja zdobnicza, która pojawia się tylko w indywidualnej relacji odbiorcy do dzieła, nie zmienia jednak natury dzieła sztuki: jego bycia tym czym się jest. Podobne rozważanie tyczyć będzie funkcji alegorycznej, symbolicznej, totemicznej, tabu, metafory i narracji, czyli tego wszystkiego, czym sztuka JEST.

Taki zresztą z grubsza był manifest minimalizmu: tworzenie obiektów, które są tym, czym są i niczym więcej, nawet nie budzą emocji i skojarzeń. To usiłował zrobić Robert Ryman, który w 1965 roku namalował biały prostokąt. Obraz bez obrazu, rzecz, która jest tym, czym jest, niczym więcej.

Vincent Van Gogh, Róże i słoneczniki, 1886

Idąc za przykładem piękna, można wskazać jeszcze na inne “funkcje” dzieła sztuki. Wiele prac niesie w sobie walor edukacyjny, moralizatorski, polityczny, społeczny, krytyczny, demaskatorski itd. Czasami potencjał polityczny dzieł sztuki będzie olbrzymi, olbrzymia będzie ich siła wywrotowa, anarchistyczna, czy bulwersująca. Wiele dzieł sztuki wzbudzać będzie emocje, protesty, drwiny, panikę itd. Widzimy to szczególnie dobrze w Polsce (co będę omawiał w innym tekście). Wiele innych dzieł będzie miało w sobie walor procesu psychicznego – psychodramy, siłę terapeutyczną itd. Ale nadal treści intelektualne, emocjonalne czy społeczne zawierające się w procesie odbioru dzieła sztuki i jego uczestnictwa w życiu społecznym, nie będą funkcjami bezwzględnymi. Widać to świetnie na przykładzie prac, które stają się czymś innym, niż w zamierzeniu autora, których funkcja została “stworzona” przez okoliczności lub przez widzów, a która po jakimś czasie zanika. Świetnym przykładem będzie Tęcza Julity Wójcik na pl. Zbawiciela, lub właśnie “banany” Natalii LL. Bezpardonowy atak zamaskowanych mężczyzn na pracę par excellance kobiecą, na wiele lat pozostanie symbolem przemocy mężczyzn wobec kobiet w Polsce, oraz jego splecenia z homofobią.

Julita Wójcik, Tęcza. “Według artystki, instalacja miała dawać radość i być czystym pięknem”.

Odbieranie funkcji

W celu zrobienia czegoś, co do niczego nie służy, czyli sztuki, można także odebrać funkcjonalność czemuś, co do czegoś służy. Ja tak zrobiłem z rolką do ubrań, co opisuję w poprzednim artykule. Duchamp tak zrobił z pisuarem, ktoś może tak zrobić ze zdjęciami reklamowymi, z fragmentami filmów Disneya. Roy Lichtenstein tak robił z rysunkami wyciętymi z komiksów. W związku z odbieraniem funkcji, a nadawaniem znaczenia, pojawiła się nawet odrębna kategoria dzieł sztuki, czyli ready made, rzeczy znalezionych, którym artyści nadają nowe znaczenia. Można to zrobić nawet z samą sztuką…

W roku 1953 amerykański artysta Robert Rauschenberg zrobił być może najbardziej intrygujące dzieło sztuki w historii sztuki, a mianowicie wymazał gumką rysunek, który wcześniej narysował jego kolega, też artysta, Willem de Koonig. Od tego czasu setki tysięcy ludzi patrzą na tę kartkę i się zastanawiają, czy coś z rysunku de Kooniga zostało, co tam było, oraz ostatecznie nad tym, czy wymazanie rysunku jest sztuką. Rauschenberg pozbawił rysunek Kooniga nawet tej umownej funkcjonalności, jaką ma rysunek, czyli przedstawienniczej i zbobniczej.

Ciekawym sposobem robienia sztuki jest nadawanie znaczenia, metafory lub symbolu zjawiskom, które wcześniej go nie miały, oraz symulowanie rzeczywistości, tworzenie sytuacji zbieżnych lub identycznych z tymi, jakie znamy z rzeczywistości, w celu nadania im nowego znaczenia. Tchnąć znaczenie w obszar, w którym go nie było. Piero Manzani zrobił to ze swoją kupą, nadał jej znaczenie prowokacji i dylematu. Julita Wójcik zrobiła tak obierając ziemniaki w Zachęcie, ja zrobiłem tak kilka razy. Po pierwsze, zrobiłem tak z konstrukcją stalową stojącą w Koninie – wielkim stalowym szkieletem niedokończonego budynku, który nazwałem swoją rzeźbą i nadałem symbolikę wykluczenia. Po drugie ze stodołą, której nadałem znaczenie symbolu Holocaustu, i spaliłem we wsi Zawada w 2011 roku. W projekcie “Płonie stodoła” chodziło o to, by treścią napełnili go widzowie. Moją rolą było wyszczególnienie przedmiotu i nadanie mu nowego znaczenia. Rolą widzów było odebranie mi kontroli nad procesem i zawłaszczenie symbolu, a przez to ostateczne uznanie go. Uzasadnieniem dla tej szczególnej formy przemocy, jakiej dokonała publiczność nade mną, była wyższa konieczność etyczna, którą publiczność przypisała sobie, a odmówiła mi. Zabawne, że jednym z argumentów na uzasadnienie moich niskich kompetencji etycznych było moje zaangażowanie w pracy w agencji reklamowej.

Rafał Betlejewski, Płonie stodoła, fot: Filip Klimaszewski, 2011.

Ciekawe, czy pani Eva z Kanady jeszcze mnie słucha….

Na czym polega proces artystyczny?

Jak przebiega proces, w którym powstaje sztuka? Czy ma on jakieś zasady, jakieś etapy? Czy musi zachowywać pewne reguły? Wydawałoby się, że metoda zależy od artysty, że ilu artystów, tyle podejść. I pewnie w jakimś sensie to prawda, ale gdy się temu przyjrzeć w bliżej, widać, że są w nim pewne powtarzalne mechanizmy, że istnieje pewne DNA. Otóż, moim zdaniem…

Sztuka jest świadomym gestem w określonych przez artystę ramach przestrzeni i czasu.

Ten gest może się zrealizować w formie konwencjonalnej, może być malowaniem, rzeźbieniem, tańcem a może zmaterializować się w formie niekonwencjonalnej, może być popierdywaniem i stepowaniem, lizaniem bananów, staniem w galerii z wiadrem na głowie, nazwaniem przedmiotów, odebraniem funkcji, nadawaniem znaczeń i wiele innych. Musi być jednak gestem świadomym, to znaczy musi być w nim intencja wykonania gestu i obecność artysty w tym geście.

Charles Ray, Plank Piece I and II, 1973

Zastanówmy się nad tym chwilę. Czym jest świadomość gestu?

Niewątpliwie “świadomość gestu” to zrozumienie procesu i swojej w nim roli: od pomysłu, przez intencję, po wykonanie i konsekwencje. Widać od razu, że pojawiają się kwestie filozoficzne i etyczne. Istotne i trudne pytania: Dlaczego ja? Co chcę zrobić? Jaki to ma sens i jakie znaczenia tworzy? Co mi daje prawo do wykonania tego gestu? Dlaczego to ja miałbym wykonać ten gest? Czy w ogóle jakikolwiek gest? Pojawiają się pytania o odpowiedzialność za siebie i za widzów. Pojawiają się wątpliwości związane z oceną jakości gestu, jego adekwatności, sensowności. Pojawiają się wątpliwości związane z własną rolą w procesie, własną istotnością… gest artysty zostaje przez niego samego zestawiony z oceną samego siebie. Inaczej mówiąc, gest artysty staje się doświadczeniem egzystencjalnym.

Carolee Schneemann, Interior Scroll, 1975.

Tylko pozornie gest artystyczny jest frywolny i łatwy, tak się zazwyczaj zdaje osobie, która go nigdy nie wykonała. Poprzez swoje oderwanie od użyteczności, sztuka istnieje poza czasem. Raz wytworzona istnieje od razu niejako zawsze – tak jakby zawsze istniała i miała istnieć zawsze. Tworzy to niezwykłe napięcie wokół procesu twórczego, gdyż rozumiejący proces artysta musi być świadomy swojej małości w stosunku do stojącego przed nim zadania. Doznaje obciążenia odpowiedzialnością za jego znaczenie i sens. Staje się świadomy konsekwencji i uwarunkowań. Rozumie społeczną ramę, kontekst i zwyczajnie boi się oceny. Rozumie, że to co robi, jest ważne. Wyjść na scenę tylko pozornie jest łatwo.Świadomość gestu łączy się z poczuciem strachu, który złagodzić może tylko głębokie przekonanie o własnej uczciwości i konieczności działania.

Wielu artystów twierdzi, że nie ma wyboru, że musi tworzyć. Przy tym artysta musi być pewien, że to co zrobił, zrobił szczerze i uczciwie, że nie oszukiwał. Poczucie fałszu, nieuczciwości są na scenie zabójcze. Dlatego tworząc artysta sięga do swojej naiwności, do podświadomości, “pozwala przemawiać doświadczeniu”, poszukuje prawdy. Odsłania się, a nawet odziera się ze wszystkiego, co mogłoby go blokować. Tworzenie jest więc procesem intymnym i wstydliwym. Ale sama naiwność nie wystarczy. Uczciwość wymaga jeszcze przekonania, że zrobiło się wszystko co w ludzkiej mocy, że się pracowało, że się odrobiło zadanie. Stąd też często tytaniczna praca artystów, żerująca na własnej wrażliwości i wyobraźni, na ich własnych ciałach, z całkowitym pominięciem pytania o zysk. Twórczość bowiem jest dawaniem, jest szczodrością.

Dlatego sztuka to prawda, dobro i piękno. Wszystkie trzy cnoty płyną z tajemnicy istoty ludzkiej.