Moje grzechy go przybiły

Pisze do mnie młoda kobieta, która wspomina, że jako siedmiolatka klęczała w kościele i gorąco przepraszała Jezusa, że go skrzywdziła. Siedmioletnia dziewczynka uznała, że jest winna zamordowania niewinnego człowieka, który ją kochał i chciał dla niej dobrze, który chce jej ofiarować niebo! Być może i ty pamiętasz taki moment z własnego życia? Ten moment, gdy to do Ciebie dotarło: to nie gwoździe, a moje grzechy przybiły Go do krzyża.

Ile miałeś lat? Sześć, siedem, jedenaście? W sumie nieważne, ważne, że byłeś/byłaś dzieckiem. Dzieckiem, które miało wyrzuty sumienia, gdy nastąpiło na liszkę w ogrodzie, płakało gdy znalazło ptaszka ze złamanym skrzydełkiem, lub tak jak ja chciało jechać do Afryki ratować ginące Serengeti. Byliśmy w wieku, w którym zamordowanie kury na rosół jest głębokim wstrząsem, a zamordowanie człowieka po prostu nie mieści się w pale, trudno nawet sobie wyobrazić, co to znaczy.

A jednak, to w tym wieku dowiadujemy się, że zamordowaliśmy… że biczowaliśmy Go, staliśmy w tłumie obrzucającym Go zgniłymi jabłkami, wyśmiewaliśmy Go, gdy cierpiał, że nasze grzechy były gwoździami.

Warto poświęcić chwilę z tej niedzieli, by zastanowić się nad skalą okrucieństwa tej podłej manipulacji.

W dodatku nie zamordowaliśmy byle kogo: zamordowaliśmy przyjaciela, ojca, osobę, która nas kocha i chce dla nas dobrze. Do tamtej chwili, gdy w kościele dotarło do nas, że to nasza wina, Jezus był nam przedstawiany jako najfajniejsza osoba na świecie, nie tylko mądra, ale pełna łagodności i dobroci, baranek Boży, pasterz dusz, który ratuje zbłąkane owieczki, uzdrawia ludzi, a dzieci kryje płaszczem swej sutanny. On był dla nas tylko dobry, a my co? My zabraliśmy siostrze cukierka… chlast biczem w plery… my okłamaliśmy mamę… trzask pięścią w twarz… my pociągnęliśmy koleżankę za warkocz… jep młotkiem w gwóźdź!

W Katechizmie Kościoła Katolickiego czytamy, że „to nie złe duchy ukrzyżowały Go, lecz to ty wraz z nimi Go ukrzyżowałeś i krzyżujesz nadal przez upodobanie w wadach i grzechach”. Masz jakieś wątpliwości? To ty! I za to musisz przepraszać do końca twych dni, lamentować na kolanach przed Jego umęczonym ciałem, całować Jego rany, gdyż takiej winy zadośćuczynić się nie da. Patrz, co zrobiłeś!? Patrz na krzyż!

“Te rozważania zapraszają nas do wgłębienia się w temat zmartwychwstania” – tłumaczy o. Rafał Szymko OP. Wesołek, fajnoksiądz, brat łata, który realizuje wyjątkowo przewrotną i nieuczciwą misję Kościoła: zwalanie winy.

Warto to sobie uświadamiać w tę wielkanocną niedzielę: śmierć Jezusa na krzyżu jest centralnym i najbardziej przewrotnym szantażem emocjonalnym stosowanym przez Kościół. To ohydna i okrutna manipulacja – nic więcej.

Chodzi o to, by Cię emocjonalnie uwikłać: najpierw wmówić Ci miłość a następnie zrzucić na ciebie winą za zbrodnię. Jeśli im na to pozwolisz, jest po Tobie – nie uwolnisz się już i do końca życia będziesz przepraszać na kolanach za coś, z czym nie masz nic wspólnego.

Większość z nas żyje zwyczajnym życiem, w którym wiele jest radości, trochę smutku, wiele problemów – ale raczej staramy się być przyzwoici. Skala naszych zaniedbań ni jak się ma do okrutnego mordowania z użyciem krzyża. Więc kiedy następnym razem zobaczysz zbolałą minę kłamczuszka w sutannie, który wmawia ci winę, pamiętaj, że to nie jest twój przyjaciel. To twój prześladowca.

PS: Pani Aneta Koprowska Świderek pisze do mnie, że Jezus umarł także za mnie, czy mi się to podoba czy nie.

No cóż, niestety opowieść o „umierającym za nas Jezusie” jest tak sugestywna, że wiele osób jej ulega – szczególnie osób szczerych, prostolinijnych, które mają w sobie potencjał współczucia. Pewnie taka jest pani Swiderek. Przez to jednak jest tak toksyczna: żeruje na prostolinijności ludzi, chwytając ich na emocjonalny szantaż: „ktoś niewinny za ciebie umarł, nie ma większego daru, musisz być wdzięczny”.

Ja mogę tylko ubolewać, że pani Świderek dała się nabrać na tę niemoralną opowieść, tak jak miliony ludzi na świecie. Ale mogę też prosić, by pani Świderek i inni zachowali jednak pewien umiar: proszę nie narzucać tego szantażu innym. Ja ze śmiercią pani Boga nie mam nic wspólnego. Nie dotyczy mnie, nie ponoszę za nią winy, nie było mnie tam, nie urągałem Jezusowi, a gdybym był, to bym się starał tej śmierci zapobiec. Śmierć Jezusa nic mi nie dała, nie prosiłem o nią, i nic nie załatwiła na świecie. Rozumie pani? Proszę nosić ten krzyż ze swoim Bogiem jeśli pani uwierzyła w te obłudną opowieść, ale nie rozliczać z tego innych.