Jesienią 1838 roku w porcie Aleksandria opodal stolicy Waszyngton w amerykańskim stanie Wirginia trwał załadunek “żywego towaru” na statek, który miał go zabrać na Południe, do Luizjany. Towarem byli ludzie. Czarni ludzie. Słychać było płacze, błagania o ratunek, prośby o uwolnienie, ale robota szła dalej. 272 osoby, wśród nich dzieci, zostały właśnie sprzedane przez katolickiego księdza, jezuitę, dla podreperowania finansów Kościoła i katolickiej szkoły, którą znamy dziś jako Georgetown University. Zgodę na tę transakcję wyraził Watykan. Z pieniędzy z niewolnictwa Thomas Mulledy, tenże ksiądz, sfinansował także powstanie pierwszego seminarium duchownego w Waszyngtonie i pierwszej katedry. W ten sposób kładły się zręby największej instytucji chrześcijańskiej w USA: Kościoła katolickiego.
Wśród tych 272 osób była rodzina Ann Joyce, kobiety zniewolonej i posiadanej przez jezuitów od końca siedemnastego wieku, a więc od 150 lat. Przez ten czas kolejne pokolenia jej rodziny pracowały na plantacjach prowadzonych przez księży. Ironia polega na tym, że gdy w 1812 roku Anglicy próbowali zająć Maryland, członkowie czarnej rodziny ratowali majątek kościoła przed rabunkiem, podczas gdy sami jezuici uciekli. Czy za swoją lojalność otrzymali wolność? Nie. Zaledwie przyrzeczenie, że nie zostaną sprzedani dalej, a ich rodzina nie zostanie rozdzielona.
Przyrzeczenie zostało złamane
Ale i to przyrzeczenie zostało złamane, gdy rachunek ekonomiczny przestał się zgadzać. Szły nowe czasy, księża postanowili doinwestować szkołę, a plantacje zaczęły słabiej hulać. Pomimo świadomości tego, czego się dopuszczają, większością głosów podjęli demokratyczną decyzję, by opylić ludzi, którzy służyli im przez 150 lat. Na wieść o tym, kilkoro z nich uciekło, w tym matka z małym dzieckiem.
Można sobie jedynie wyobrazić, jakim horrorem jest bycie niewolnikiem, ale w tym położeniu jeszcze większym horrorem jest zostać sprzedanym na inną plantację. Człowiek traci otoczenie, które było niejako domem, traci poczucie bezpieczeństwa, resztki godności, staje się bydłem. Co na niego czeka? Gwałty, wyniszczająca praca, bicie, baraki? Jezuici też mieli tego świadomość – rozmawiali z tymi ludźmi, opowiadali im o zbawieniu dusz i miłosiernym Jezusie, wiedzieli, co czują. Od dawna zresztą podnoszone były głosy, że niewolnictwo jest niemoralne, że należy z nim skończyć. W 1772 roku niewolnictwa zakazał parlament brytyjski, w 1804 roku niewolnictwo zniesiono na Haiti, w tym samym roku zniesienia niewolnictwa w USA domagał się Aleksander Humboldt.
Jezuici byli świadomi losu tych ludzi
Ale jezuici mieli w ręku Biblię. A w Biblii mieli słowa uzasadniające i regulujące niewolnictwo, mieli tam listy św. Pawła, w których Apostoł nakazuje niewolnikom posłuszeństwo panom, jakby samego Jezusa mieli słuchać. Więc choć nie było w nich jednomyślności, opylili rodzinę Ann Joyce i innych.
Historię tę opowiedziała w swojej książce pt. “272” Rachel Swarns, czarna katoliczka z Maryland, wzbudzając nią moralny popłoch na uczelni Georgetown. Wkrótce i inne uczelnie amerykańskie zorientowały się, że mają podobną przeszłość. Wśród studentów i kadry naukowej zawrzało i pomimo kontrowersji w listopadzie 2016 roku uniwersytet Georgetown usunął nazwiska wielebnego Thomasa F. Mulledy’ego i wielebnego Williama McSherry’ego, pierwszych rektorów uczelni zaangażowanych w handel niewolnikami, z dwóch budynków kampusu.
Jakie z tego płyną wnioski?
Po pierwsze taki, że Kościół katolicki nie ma wyłączności na moralność. Frazesy o “kontakcie z Absolutem” nie dają Kościołowi żadnego lepszego wglądu w to, co należy. Księża są zakładnikami swoich czasów. Nie potrafią lepiej odróżniać dobra i zła, a nawet – ze względu na swoją dogmatyczność – czasami dużo gorzej.
Po drugie, Biblia jest fałszywym drogowskazem. To nie jest moralna Alfa i Omega, a relikt literacki pokazujący nam relacje społeczne wśród prostych ludzi kilka tysięcy lat temu, gdy niewolnictwo było dozwolone, a mężczyzna posiadał żonę.
Po trzecie, że społeczeństwo obywatelskie, akademickie, potrafiło dopracować się lepszych norm moralnych niż potrafił to zrobić Kościół. Dzięki pracy takich uczelni jak Georgetown University wiemy dziś więcej o moralności i potrafiliśmy zaproponować lepsze standardy moralne, niźli to robi Biblia.
Po czwarte, Kościół katolicki jest po prostu zwyczajną korporacją: instytucją, która przede wszystkim dba o własne interesy i nastawiona jest na własny wzrost i trwanie, a nie na dobro społeczne czy interes swoich wyznawców.