Chrześcijaństwo to taki kulturowy Frankensztajn

Chrześcijaństwo to taki kulturowy Frankensztajn – pozszywane z różnych wcześniejszych form kultu, filozoficznych trendów, pomysłów na bóstwo, posklejane z przeróżnych rytuałów, tradycji, folklorów, napędzone energią imperialnej władzy, która tego monstera ożywiła. W tym świetle naprawdę rozczulają zaborcze twierdzenia katolików, że Jezus jest zupełnie nowym bogiem, a chrześcijaństwo to religia oryginalna. Nawet krzyż i symbolika słoneczna została przez twórców Kościoła wzięta ze Zodiaku, nie mówiąc o 12 Apostołach, czy dacie Bożego Narodzenia. Ale gdy to mówię, zaraz ktoś wrzeszczy na mnie, żebym sobie świętował dzień narodzin Lenina, albo datę inwazji ZSRR na Polskę.

Jestem właśnie na Malcie, gdzie zwiedzam ślady wczesnochrześcijańskie, związane z domniemanym pobytem na wyspie św. Pawła. Pozostały po nim całkowicie puste katakumby (zapewne wcześniejsze instalacje grobowe) oraz wyjątkowo bogaty kult religijny, który przetrwał do dziś. Patrzę też na ślady obecności na Malcie zakonu Szpitalników św. Jana, zwanego zakonem maltańskim, który istnieje nadal i jest właścicielem gigantycznej fortecy przy głównej zatoce oraz kilku kościołów. Oglądam pozostawione przez zakon malarstwo pełne patriarchalnej dumy i okrucieństwa. I wspominam wyprawy krzyżowe, podczas których ten zakon powstał. I tak sobie myślę, że ciągle nie nauczyliśmy się rozumieć Polski jako kraju postkolonialnego… Nie pojmujemy, że wysiłek państwotwórczy Mieszka i jego syna Bolka wpisał się w chrześcijański kolonializm, który eksplodował w 9 wieku, a w wieku 11 przyniósł wyprawy krzyżowe. Nie rozumiemy, że jesteśmy potomkami ludów podbitych, a nasza rdzenna kultura została całkowicie wymazana z kart pamięci przez czystą żywą przemoc. Mieszko i Bolesław Chrobry chwycili za chrześcijańskie miecze i włączyli się w europejski wysiłek nawracania (podboju). Piastowie mieli Słowian za dzikusów. Bez pardonu ścinali głowy tym naszym przodkom, którzy próbowali coś uchronić z własnej tradycji. Niszczyli ogniem miejsca słowiańskiego kultu, rzemieślników zaprzęgali jako niewolniczą siłę roboczą, kobiety i dzieci sprzedawali w niewolę sąsiadom z południa. Piastowie to nie byli “Polacy, którzy budowali tu Polskę” – to była obca rodzina, prawdopodobnie morawska, zapewne już wczesniej chrześcijańska, która przybyła na teren Wielkopolski po upadku Wielkich Moraw. Tak zwany Chrzest Polski – ten dziwaczny koncept wymyślony przez polski Kościół – nie był “próbą włączenia Polski do rodziny państw chrześcijańskich”, a stemplem kolonialnym postawionym na terenie zajmowanym przez ówczesnych Słowian – naszych przodków. W ten sposób Mieszko I poinformował książąt Niemieckich, że tereny między Odrą a Wisłą spacyfikuje On z rodziną.

Propaganda kościelna wmówiła nam, że chrystianizacja “Polski” była wielkim wysiłkiem cywilizowania prymitywów, że “Polacy” przyjęli Chrystusa z otwartymi rękoma, gdyż po prostu wcześniej nie kumali nic, że to był początek naszego państwa. Słowianie porzucili po prostu swoje gusła na rzecz “prawdy Jezusa”. Ta bezlitosna kolonialna propaganda trwa już 7 wieków – nic dziwnego, że straciliśmy przez nią umiejętność widzenia tego procesu w świetle chrześcijańskiej kolonizacji – brutalnego podboju ziem na Wschód od Cestarstwa i okrutnego tępienia lokalnej kultury. Dziś nie wiemy prawie nic o własnych przodkach właśnie dlatego, że zadbali o to chrześcijańscy bandyci. Co mogli, spalili, kogo trzeba zabili lub sprzedali, w sposób cyniczny kronikarze chrześcijańscy nie spisali nic z lokalnych tradycji, by nic nie przetrwało do naszych czasów, a czego nie dało się wyplenić, włączono do tradycji chrześcijańskich, udając, że to tradycje katolickie. Choinka zastąpiła dekorowanie diducha, a Boże Narodzenie słowiańskie Święto Godowe. Jeśli z odrazą patrzycie na hiszpańskich konkwistadorów mordujących “Indian” Ameryki Łacińskiej, z taką samą odrazą musicie spojrzeć na Mieszka i Bolesława.

Swoją tępą i banalną opowieścią o Jezusiku i Stajence Kościół wyplenił całe bogactwo kultur europejskich – nie tylko w Polsce. Zamiast niezwykłej różnorodności kulturowej, tradycji, rytuałów, lokalnych zwyczajów, mamy partyjną unifikację. Oczywiście ma to swoje imperialne zalety, ale ma i wady. To trochę tak, jakbyśmy całe niezwykłe bogactwo europejskich serów zastąpili żółtą goudą i ementalerem, a w Polsce żarli tylko ser żółty królewski w plastrach.

Smacznego.

PS: Moją książkę kupisz tu:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *